Od jakiegoś czasu oprócz tego, że staram się regularnie publikować wpisy to również próbuję dziergać jedną rzecz w jednym czasie, czytać jedną książkę na raz.
Ma to bowiem niezaprzeczalną zaletę, że ta jedna rzecz jest realizowana dużo szybciej niż wówczas, kiedy robię ją na zmianę z innymi. No chyba, że to są dwie różne rzeczy w jednym czasie – np. dzierganie i czytanie – to tak 🙂
Dzierganie
Nie powiem, że wynika to z mojej silnej woli, bo raczej z okoliczności – albo robię test, który ma określony termin zakończenia, albo robię zamówienie na prezent, które taki termin posiada tym bardziej.
Minusem jednak jest to, że większości swoich prac nie mogę pokazywać ani w trakcie, ani nawet po zakończeniu, aż do oficjalnej premiery wzoru albo do wręczenia podarku.
Tym sposobem zimowy zestaw prezentowy (różowo szary) pokazałam dopiero w marcu, prezentowy sweter z golfem (różowy) czeka, a na drutach kolejny duży projekt prezentowy (RÓZOWY!!!), który ma być niespodzianką, więc też za wiele nie pokażę, bo przecież nie wiadomo, kto tu zagląda.
I słowo daję (i lojalnie uprzedzam), że różowej włóczki nie tknę przez najbliższy rok! Albo i dwa.
Zrobiłam sobie też nowe markery – czy tylko u mnie one mają zdolności dematerializacji?
Zrobiłam 4 pomarańczki, jeszcze ani razu nie użyłam, a już został tylko jeden …
W międzyczasie przygotowuję jeszcze także projekty, które wysyłam do ewentualnej publikacji, wiec zupełnie nic o nich zdradzać nie mogę, do czasu, jak zostaną zaakceptowane albo odrzucone.
Potem przyjdzie moment, że wszystko na raz będzie do pokazywania, a nie będzie czasu na pisanie 😉
Co więc pokazać dziś poza tajemniczym „w trakcie”?
Pokażę chociaż moje plany na najbliższą przyszłość, jak już się wykopię ze zobowiązań
Z tego będzie chusta i niespodzianka
Czytanie
Powiększa się też kupka książek czekających na przeczytanie… a skoro kupka, to książki papierowe, a jak papierowe to znaczy, że nie literatura rozrywkowa, tylko rozwojowa.
No, ale skoro dziergadło na drutach raczej monotonne, to wygrywa czytnik, a tam trafiła książka, o której wspominałam ostatnio, czyli „Chata” (Wiliam P. Young).
Sięgnęłam po nią w ślad za zwiastunem filmu, który na jej podstawie nakręcono i właśnie wchodzi do kin. Mówią o nim, że powstał na podstawie bestsellerowej powieści, o której wcześniej nie słyszałam 😉
Po tym jak bardzo rozczarował mnie film „Zanim zaśniesz”, tym bardziej nie ma opcji, żebym obejrzała film nie czytając najpierw książki.
A tematem Chaty jest historia ojca, który traci dziecko i nie potrafi się po tym pozbierać.
Ojciec, który pochodzi z rodziny pastora, sam studiował teologię i ma bardzo wierzącą żonę, traci wiarę w Boga. Nie umie mu wybaczyć takiej krzywdy. Wątpi.
Początek czyta się bardzo dobrze, choć nie jest to literatura wielkich lotów, aż do momentu, kiedy pewnego dnia bohater dostaje dziwny list i…
….w tym momencie miałam ochotę odpuścić sobie dalszą lekturę.
Dlaczego?
Bo zwyczajnie nie lubię ani filmów, ani książek gdzie dzieje się coś nierealnego. Tak bardzo nierealnego. Niby spodziewałam się, co mnie czeka, ale liczyłam raczej na takie subtelne „coś” w stylu Musso. A w tej książce, ni stąd, ni zowąd, bohater spotyka się z samym Bogiem. Osobiście. Łup – bez żadnych wstępów – Bóg we własnej osobie – a nawet trzech.
Ale, że akurat nie miałam innej pod ręką, to doczytałam do końca.
I mam wobec tej książki takie same odczucia, jak do „Potęgi podświadomości”, którą czytałam starając się nie widzieć odniesień do wiary.
O co chodzi?
Mam wrażenie, że gdyby z obu z nich wyrzucić wątek boski , wątek wiary, to dalej byłaby pełna, a przekaz byłby podobny. Obie książki kierują naszą uwagę, na rzeczy, których istnienie nie do końca sobie uświadamiamy. Są taką prawdą objawioną – gdy ktoś to pokaże, nazwie, to nie możemy się nadziwić, że sami na to nie wpadliśmy, że tego nie widzieliśmy.
W Chacie bohater zadaje Bogu pytania – niby oczywiste w jego sytuacji. Dlaczego Bóg zsyła cierpienie, dlaczego pozwala krzywdzić niewinnych, dzieci? Dlaczego nie reaguje na szerzące się zło? Ale Bóg też odpowiada pytaniami. I gdy przychodzi do odpowiedzi, okazuje się, że punkt widzenia się zmienia w zależności od tego, po której stronie stoimy, że to wszystko to nie zawsze sprawka Boga.
Generalnie konkluzja jest taka, że wszystko co nas spotyka ma jakiś sens, że w każdej złej rzeczy jest jakaś druga dobra strona, że tracąc jedno zyskujemy co innego, że nie ma sensu się oglądać w tył, ani zbytnie wybiegać do przodu.
Żyjemy teraz – to co było już nie wróci, to co będzie, to znak zapytania.
Wszystko zależy od tego co, robimy teraz. Mamy żyć dziś, cieszyć się tym co mamy. Bo nigdy nie wiadomo na jak długo nam to dane.
Tych którzy wierzą w Boga, książka ta umocni w wierze, wątpiących być może nakłoni do powrotu do wiary, ale i niewierzący dostrzegą w niej to kluczowe przesłanie, jeśli przymkną oko na ten boski aspekt.
Podsumowując
Choć książka nieco, a właściwie bardzo amerykańska w stylu, bo najpierw jest źle, potem pojawia się Bóg, wszystko staje się proste i jest znowu pięknie, to jednak niesie dość głębokie przesłanie. I z tego powodu warta jest przeczytania. I chętnie zobaczę, jak tą historię przedstawiono w filmie (choć do kina raczej się nie wybiorę).
Ps. Największą niespodzianką jest sposób pokazania Boga – ale tego zdradzać nie będę 😉