Dziś będzie trochę niedrutowa historia, ponieważ jestem na chwilowym (mam nadzieję), ciut przymusowym, odwyku od dziergania.
Ostatnio bowiem dopadły mnie dwa “nieszczęścia” na raz (w cudzysłowie, bo tak naprawdę, to głupoty), które zmusiły mnie do odstawienia drutów.
Ręce mnie bolą!
czyli zmęczenie materiału.
Nie pokazywałam go jeszcze na blogu, bo czekam na zdjęcia właścicielki, ale jeśli śledzisz mnie na Instagramie (otulove_pl) to być może zauważyłaś, że robiłam płaszcz – długi prawie do kostek, z dużym kapturem, z dość cienkiej włóczki i na dokładkę morderczym dla nadgarstków i niezbyt przeze mnie lubianym ściegiem – ryżem.
Szczegóły zostawię na osobnego posta, ale ten ryżowy maraton przyczynił się do kontuzji barku. Poniżej tylko kawałek tego ryżowego oceanu…
Jest wiosna!
przynajmniej teoretycznie, bo wygląda na to, że lato znowu wykiwało wiosnę i z dnia na dzień zrobiło się gorąco!
Nie żebym narzekała, ale o ile w zimę nie wiem CO wybrać z szafy, tak latem, nie mam z CZEGO wybierać.
A że dziergać chwilowo nie mogę (zresztą w zapasach sama wełna), a w sklepach znajduję tylko drogie, sztuczne, brzydko wykończone i nudne badziewie, postanowiłam wykorzystać przymusowy szlaban na dzierganie i ponownie spróbować swoich sił w szyciu.
Bo jeśli znasz mnie już trochę, to pewnie wiesz, że próbowałam chyba większości “rękodzieł” i choć każde z nich na początku jest fajne i ciekawe, a często obiecujące, to dosyć szybko mi przechodzi.
Do szycia jednak czasem wracam – szyję głównie torby, ale i ubrań parę mam na koncie.
Będę szyć!
Z racji tego, że w sklepach jest wielkie i drogie g…o, a ja na dokładkę mam dość nieprzyjazną standardowym rozmiarom sylwetkę – podjęłam wyzwanie.
Najpierw wybrałam się na warsztaty szycia sukienki z kapturem 🙂
To nie był mój pierwszy raz z sukienką z dresówki. Uszyłam sobie kiedyś dwie – nawet je nosiłam. Jednak mój wewnętrzny perfekcjonista bardzo cierpiał patrząc na nie.
Dlatego postanowiłam podejść do tego profesjonalnie i nauczyć się szyć od fachowca, a nie metodą prób i błędów (ze wskazaniem na te drugie).
Pod okiem doświadczonej krawcowej przeszłam wszystkie etapy – od zdjęcia miary (traumatyczne doświadczenie 😉 ) do wciągnięcia sznurków przy kapturze.
I oczywiście, jak zwykle, okazało się, że diabeł tkwi w szczegółach, bo:
- krojenie NA STOLE nie jest takie irytujące, jak na podłodze i wcale nie jest trudne, ale…
- OSTRE nożyce są kluczowe!
- dzianinę jak najbardziej można szyć na ZWYKŁEJ maszynie – tylko ważne jest żeby szyć igłą do dzianin (eureka co? ja nawet nie wiedziałam, że są różne igły),
- kieszenie warto przeszyć od wewnątrz, żeby nie wyłaziły (co mnie mega wkurza w tych sklepowych i w swoich wcześniejszych sobie odpuściłam – a przecież kieszenie to must have!),
- wszycie kaptura, to nie taki diabeł straszny. Fanką kaptura akurat nie jestem – ale może przydać.
I najważniejsze – pierwszy raz miałam okazję szyć na overlocku!
Overlock
To była miłość od pierwszego ściegu – szycie trwa dosłownie chwilę, brzegi jak z fabryki – no po prostu – MUSZĘ GO MIEĆ.
Gdyby mieli tam sklep, to chyba bym go kupiła od razu.
Wróciłam więc do domu i od razu zaczęłam przekopywać internety.
Na szczęście ilość opcji do wyboru i idąca za tym moja potrzeba przeanalizowania wszystkich za i przeciw, wyhamowały impuls i świadoma słomianych zapałów do różnych nowych zajęć – dałam sobie czas.
Postanowiłam, że najpierw coś jeszcze uszyję na mojej zwykłej maszynie, żeby sprawdzić, czy coś z tego będzie i samą siebie przekonać, że overlock to potrzeba, a nie zachcianka.
Z prawie wszystkim tak robię zresztą – nawet z włóczką ostatnio 😉
Wygrzebałam więc kawałek dresówki, kupionej pewnie z rok temu i …
w niespełna dwie godziny uszyłam sobie sukienkę /tunikę – prostą, megawygodną i fajną.
Satysfakcja wielka, bo szybki sukces. Po drugie była niemal taka sama, jak ta, która spodobała mi się w sklepie, tyle że tamta kosztowała 169 zł, a moja ok 40 zł. No i tamta była szara, a moja – w najpiękniejszym kolorze 🙂
(Zdjęcia nędzne wiem, ale lepszych na ten moment nie ma …)
Ale jedna jaskółka wiosny nie czyni…
…nabyłam śliczny materiał na kolejną i przeglądając internety w poszukiwaniu inspiracji, trafiłam na stronę, gdzie są kursy szycia.
Akurat zaczynał się na taki o szyciu toreb (przyda się), nerek (to musi być trudne) i plecaków (może się przyda). Dodatkowo w bonusie był wykrój na bluzę i kardigan i kilka video lekcji szycia (to mnie głównie skusiło, bo przecież cel – ubrania).
Kupiłam więc kurs, materiały i zaczęłam z grubej rury i od końca – bo od nerki…
…a nawet trzech 🙂
- nerka w piksele
- nerka z papugą
- nerka dziecięca piłki
Sukienka więc jeszcze nie powstała, bo nerki się spodobały i szyję dalej.
Wydają się idealne na małą mobilną robótkę – może wrzucę je do sklepiku, jak przejdą wewnętrzną kontrolę jakości 🙂
Szyjąc je, wpadłam też na pomysł na inną, nietypową torebkę na robótkę, ale to następnym razem…
Na dziś już skończę ten niedrutowy temat, chociaż to szycie mnie teraz kręci 😎
Czułam jednak potrzebę żeby pokazać, że prawie zawsze, zła sytuacja niesie ze sobą też coś dobrego. Że to co w pierwszej chwili wygląda na porażkę, może obrócić się w zwycięstwo. W końcu, że nie wiemy jakie w nas moce drzemią, dopóki nie damy im ujścia.
Szycie jest fajne i satysfakcjonujące, ale wiesz co? Ciągnie mnie już do drutów…
Szyciowych wyczynów za często pokazywać tu nie będę, bo to jednak nadal blog o dzierganiu, ale jeśli masz ochotę podglądać moje postępy – zapraszam na Instagram (na samym dole jest bezpośredni odnośnik)
(a tu znajdziesz instrukcję obsługi, jeśli nie wiesz, co to za diabeł).
PS. już niedługo półmetek zabawy kominowej.
👆 Cały czas można dołączać 👇
Co miesiąc robimy tylko 10 cm fragment.
Spokojnie uda się nadrobić wcześniejsze zadania, a plus jest taki, że nie trzeba czekać na kolejne odcinki 🙂
Skusisz się?