7 września 2019r. Toruń już po raz piąty przywitał miłośniczki dziergania na największej imprezie roku. Drutozlot 2019 przeszedł do historii. Było mnóstwo miękkości, kolorów i spotkań. Na pamiątkę więc dla tych którzy byli oraz dla tych wszystkich, których tam nie było – krótka relacja.
Ja byłam na wszystkich edycjach i uważam, że tym razem było trochę inaczej. Chciałabym więc ten wpis szczególnie zadedykować tym osobom, które były po raz pierwszy, być może zachęcone moim podcastem i wcześniejszymi relacjami i być może czują podobny niedosyt jak ja.
Na czym polega Drutozlot
Pierwszy był imprezą spontaniczną, towarzyską, takim wspólnym dzierganiem przy kawie, z możliwością pooglądania na żywo udziergów i bonusem w postaci możliwości nabycia pięknej włóczki.
Potem wraz z rosnącym zainteresowaniem, impreza się rozrastała, zmieniało się miejsce, zmieniał się nieco charakter. Przyjeżdżało coraz więcej osób, było więcej spotkań, rozmów i wspólnego dziergania.
W końcu, kiedy wydawało się, że do szczęścia potrzeba tylko odrobinę więcej miejsca, coś poszło chyba nie do końca w słuszną stronę. Moje osobiste wrażenie z perspektywy tych 5 lat, jest takie, że tym razem to bardziej była impreza targowa. To stoiska z cudownościami były tym razem w centrum uwagi, a aspekt towarzyski był dodatkiem.
Wspaniale jest dotknąć, pomiziać, obejrzeć i kupić te cudne motki i inne skarby.
Ale wcześniej, po zakupach siadało się w kupie, chwaliło zdobyczami, namawiało innych do grzechu. Tym razem, część rozrywkowa była na zapleczu stoisk, pod ścianami i nie za bardzo zachęcała do integracji.
Czego mi zabrakło do pełni szczęścia
Mnie zabrakło tego ostatniego punktu. Tego wspólnego dziergadania.
Nie zmienia to faktu, że cudownie było choć na moment spotkać się ze znajomymi oraz poznać kolejne osoby znane dotychczas z internetu. Dla mnie wspaniałe było to, że podchodziły do mnie moje dziewczyny z grupy wyzwaniowej i wreszcie ja miałam okazję je poznać.
Zdjęć na pewno jest więcej, ale nie w moim aparacie niestety…
Muszę się też przyznać, że chwilami się dziwnie czułam, kiedy słyszałam Ooooo cześć Kamila! Dlaczego?
W tym roku nie było przypinek z imionami. Kolejna rzecz, która była inaczej.
Ja nie mam pamięci do twarzy. Kojarzę imiona, nicki, potrafię dopasować udzierg do osoby, ale twarz… no nie zawsze. Moja, odkąd zaczęłam robić transmisje na żywo w grupie, dla wielu z Was jest znajoma. Cóż…Plakietki ułatwiłyby sprawę – bez dwóch zdań.
Co więcej uważam, że ich brak, wpłynął też na to, że nie zawarły się nowe znajomości, bo osoby które przyjechały po raz pierwszy, siłą rzeczy nie znały wielu osób na żywo.
A głupio tak podejść i zagadać do nie-wiadomo-kogo.
I było mi zwyczajnie smutno, jak widziałam, że tak szybko ubywało ludzi. Zakupy zrobione, to do domu. To nie tak miało być!
Ja usiadłam dosłownie na chwilę, robótki nawet nie wyjęłam i dopiero na zdjęciach widzę, że z wieloma osobami nawet się nie przywitałam…
Udało się za to zebrać cześć grupy Otulove i od razu przepraszam, że nie udało mi się wszystkich powiadomić – bo nie było jak!
Mikrofonu nie było, a ja pewnie połowy z gruperek nie poznałam.
Brak nagłośnienia też odrobinkę odebrał atmosfery, bo jednak wcześniej czy to konkursy, czy przedstawianie wystawców były jakąś atrakcją.
Ja to w ogóle, dopiero wychodząc na warsztaty zorientowałam się, że trwa konkurs i to ambitny, bo trzeba było odpowiedzieć na mnóstwo, wcale niełatwych tym razem pytań.
Nie wiem jak to się zakończyło, bo poszłam na warsztaty
No ale, starczy marudzenia… czas na przyjemności 🙂
Zakupowe szaleństwo
Nie ma co się łudzić, że się nic nie kupi.
Ja w tym roku zaplanowałam sobie dwie rzeczy – japońskie druty i metki.
Oczywiście spodziewałam się, że na tym się nie skończy. Postanowienie było jednak takie, że jak już coś kupię, to z konkretnym przeznaczeniem. I bez przekraczania budżetu!
Druty u metki kupiłam od razu, a potem ruszyłam na spokojny spacer między stoiskami.
Czy mi się udało dotrzymać słowa?
- motek zwinięty, to łup z poprzedniego Drutozlotu.
Jeden z tych, co to miał pasować do poprzednich, ale mu nie wyszło.
Samotny taki był, dokupiłam mu więc dwóch kolegów w nieco bardziej stonowanym kolorze, ale z pasującą nutką.
Powstanie z nich sweterek Dune.
- granatowy, to zeszłoroczny nabytek, również samotny.
Ten mały to megamięciutki precelek alpaki z jedwabiem.
Plan – czapka w dwie nitki i coś na szyję z reszty.
- ponieważ męska czapka dla wrażliwca to nie lada wyzwanie, bardzo ucieszyłam się, gdy znalazłam tę włóczkę. Mimo sporej zawartości merino jest tak miękka, że nie wyobrażam sobie, żeby mogła gryźć.
I ma w dodatku fajną strukturę. Chyba żałuję, że nie wzięłam więcej.
- i jeszcze…cudowny tweed. W tym roku to on do mnie zawołał BIERZ MNIE!
3 moteczki mam – powstanie zwyklaczek jakiś zapewne, żeby nic nie przyćmiło urody włóczki
Za sukces liczę sobie to, że oparłam się pokusie kupienia 4 motków na chustę, która mnie zwaliła z nóg. Przypadł mi w udziale zaszczyt bycia testerką wzoru na nią, więc zapewne lada chwila się pochwalę. Wykorzystam na nią ZAPASY!
Jak wyglądał Drutozlot 2019
Słowa są chyba zbędne…
W tym miejscu ogromne dziękuję dla Magdy, Hani i Małgosi i wszystkich, którzy pracowali przy organizacji za podjęcie się tak wielkiego wyzwania i sukcesu tej wspaniałej imprezy.
Dziewczyny (i chłopaki) – jesteście wielcy :*
Warsztaty żakardowe
Dla mnie nowością był też udział w warsztatach dziergania żakardu.
I w dodatku to ja je poprowadziłam!
To był mój debiut na żywo, bo zwykle robię to chowając się za kamerą.
Ale miałam taką fajną i pojętną grupę, że to była prawdziwa przyjemność.
Dziewczynom obiecałam, że nagram film, ale na dobrą sprawę ten film już jest 🙂
Żakard był przecież jednym z odcinków Komina – zobacz
Prezenty niespodzianki
Na zakończenie jeszcze muszę pochwalić się prezentami jakie dostałam 🙂
Edyta, Kasia, Monika, Ola, Renata – DZIĘKUJĘ!!!
I jeszcze na sam koniec – obowiązkowy punkt programu – wizyta w Pueblo
Bardzo jestem ciekawa wrażeń innych osób – zwłaszcza tych, które odwiedziły Drutozlot po raz pierwszy. Jeśli masz ochotę, napisz w komentarzu. Jeśli masz swoją relację, podziel się linkiem 🙂
A jeśli chcesz poczytać jak było w poprzednich latach, zapraszam na relacje z Drutozlotów
Widzę, że mamy bardzo podobne odczucia, nie, że to ja jestem taką ostatnią marudą. To był mój trzeci Drutozlot i zapewne ostatni – już rok temu przewidywałam, że to szybkim krokiem idzie w kierunku targów, ale nie przypuszczałam, że nastąpi to tak 'już’ i tak rozczarowująco.
Szczerze mówiąc, już na wieść o tym, że nie będzie biforku najchętniej odwołałabym wyjazd, ale jako organizatorka krakowskiej ekipy nie mogłam się już wycofać. Bilety, noclegi, cała otoczka przedwyjazdowa, etc. Była nas w sumie kilkanaście osób, więc praktycznie spędziłyśmy ten czas we własnym gronie, w którym spotykamy się na co dzień bez dodatkowych wydatków na noclegi i transport. Na krakowskich spotkaniach w knajpie też trzeba coś zjeść i wypić kawę, ale zajmując stolik nie czuję się jak intruz, który przeszkadza obsłudze (a takie niemiłe sytuacje na toruńskiej starówce zdarzały się co i rusz).
A włóczki kupione przez internet wychodzą taniej, nawet jak trzeba odesłać nietrafione kolory 😉
Miłym akcentem była możliwość przywitania się (w biegu) z dziewczynami poznanymi kiedyś-tam wcześniej, ale nawet nie było jak podziwiać udziergów, poza tymi, które miały na sobie. Wiem, że wiele pięknych udziergów nawet nie miało okazji opuścić toreb, w których przyjechały.
Na pewno warto jechać, jeśli ktoś ma duże plany zakupowe, ale towarzysko… to już trzeba szukać bardziej kameralnych spotkań.
Na Drutozlocie byłam po raz pierwszy, więc czuję się wezwana do odpowiedzi. Przede wszystkim nie rozczarowałam się zbyt mocno, bo nie miałam porównania. Wybrałam się z koleżanką – dziewiarką, którą do tego zachęciłam. Wcześniej naoglądałam się i naczytałam w Internecie, jaka to wspaniała impreza. Nie zgłosiłyśmy się na żadne warsztaty, ale jakieś motki zakupiłyśmy, a ja nawet firmową torbę – worek pełen wspomnień, z czego ogromnie się cieszę. Najbardziej podobały nam się udziergi na ludziach: chusty, sweterki, sukienki, torby… Koleżanka namiętnie to swoją komórką fotografowała, a ja próbowałam komplementować dumne właścicielki. Wśród tych wszystkich dziewiarek i motków czułyśmy się dość dobrze i swojsko Byłyśmy też na kawie, herbacie, pysznym serniku i… na tym koniec. Nie był to jednak czas tracony, nie na darmo pokonałyśmy taki kawał drogi z Białegostoku. Po kilku godzinach dziewiarskiej imprezy pojechałyśmy do Świątyni NMP Gwiazdy Nowej Ewangelizacji i Jana Pawła II, gdzie trafiłyśmy na obchody Święta Dziękczynienia, a potem zaliczyłyśmy zwiedzanie Muzeum Piernika, połączone z warsztatami; własnoręcznie wykonałyśmy po dwa pamiątkowe pierniki. Niedzielę spędziłyśmy na Starym Mieście, które bez pośpiechu zwiedziłyśmy. Po Mszy św. (w toruńskiej katedrze) widziałyśmy krzywą wieżę, dom Kopernika, ruiny zamku i wiele innych wspaniałych zabytkowych budowli. Spacerowałyśmy też nad Wisłą. Byłyśmy nawet na naleśnikach firmy Manekin. W drodze do domu zatrzymałyśmy się jeszcze na jeden dzień w Olsztynie u przyjaciół mojej koleżanki. Gospodyni pokazała nam to piękne miasto; jezioro, park, a przede wszystkim starówkę.
Od razu powiedziałyśmy sobie, że więcej na Drutozlot się nie wybierzemy (za daleko) i też zauważyłyśmy, że to właściwie targi, a kupić równie dobrze można w Internecie lub w jednej z białostockich pasmanterii, jeśli chce się dotknąć i poczuć włóczkę pod ręką. Nie zawarłam żadnych nowych znajomości, ale wszystkie drutozlotowiczki gorąco pozdrawiam, a organizatorom gratuluję i serdecznie dziękuję za pomysł, zapał, zaangażowanie i cały trud przygotowań, życząc dalszych udanych spotkań. Rada jestem, że byłam, zobaczyłam, przekonałam się naocznie o nieprzemijającej, wciąż żywej tradycji babskiego robótkowania. Zatem niech nam się wszystkim dobrze dzieje.
Cieszę się że połaczyłyście przyjemne z przyjemnym
I zapraszam częściej do Olsztyna. Dojazd taki sobie, ale zawsze bliżej
Oj, nie dane mi było dojechać ani razu, w tym roku wypadły mi rodzinne zobowiązania i znów nie wyszło, obawiałam się też, że po tylu ochach i achach jak dojadę to nie odnajdę się już, bo będę ostatnia nowa, a tu takie zaskoczenie, nie potrzebujemy takich suchych targów a święta dla zakochanych w drutach, chyba dobrze że nie pojechałam bo może jeszcze znajdę ochotę na przyszły rok, a tak mogłoby być rozczarowanie…… trochę miałam wrażenie po przygotowywaniach, po tym co się działo po ubiegłorocznym, że zmierza to w stronę czystej komercji…. chyba szkoda….
Byłam po raz drugi, teraz było przestronniej, bez ścisku i duchoty mozna było dopchać sie do stoisk. Macanie włoczki na żywo jest potzrebne. Z dzierganiem coś poszło nie tak. Po zakupowym szaleństwie, tracąc rachubę czasu, zapominając o naszym Otulov’ym spotkaniu, nie miałam siły wyciągnąć robótki. Udało mi się porozmawiać z wieloma osobami poznanymi w necie i zaczepić inne osoby na tzw. robótkę, czyli „Oooo….jaki piękny udzierg”. Widziałam też Twoja smutną minę, Kamilo, wytłumaczyłam to sobie zmęczeniem. Rozmów przy dzierganiu było za mało, dziergania też.
Dzięki smutno mi było, bo tak zachęcałam, że jest tak fajnie i w ogóle. A wyszły fajne targi…
Dziewczyny następnym razem proponuje, żeby zrobić sobie własne plakietki z imieniem lub nickiem, typowe tylko dla grupy otulove, w ten sposób każda pozna każdą ze swojej drutowej grupy :). Na drutozlocie natomiast zbieracie się o określonej godzinie, w określonym punkcie, żeby się przywitać, a potem czas wolny na zakupy, oglądanie, warsztaty etc… Na początku spotkania również wyznaczacie sobie godzinę i wychodzicie po drutozlocie np. do kawiarenki, żeby sobie pogadulic i porobić na drutach. Wtedy, to będzie Wasz swiat, Wasz punkt spotkania, nie musicie płynąc z fala i czuć niedosyt, można to zorganizować tak, aby spotkanie było głównym celem a drutozlot przysłowiową wisienka na torcie 😉 Pozdrawiam 🙂
Gdybym przewidziała że tym razem będzie inaczej… Ja to myślę że zrobimy sobie otulove spotkanie. Bez targów.
Dzieki Kamila za rekacje Nie bylo mnie w tym roku ale po przeczytaniu Twojej relacji mam wyobrazenie jak bylo.
Byłam pierwszy raz i nastawiałam się właśnie na miłe pogaduchy przy dłubaniu, a trafiłam na targi 🙁 owszem pomiętoliłam kilkanaście motków, to i owo kupiłam, a przede wszystkim spotkałam w realu Ciebie i Iwonę ale mam wrażenie, że coś jednak poszło nie tak. No i tej pamiątkowej torby brak… wydawać by się mogło, że toreb powinno być co najmniej tyle co biletów, a jednak nawet nie dane mi było żadnej zobaczyć, że o kupnie nie wspomnę. Nie wiem czy będzie mi się chciało jechać za rok…