Urlop powoli się kończy… Planów jak zawsze miałam pełno, zrealizowałam może połowę.
O samych wakacjach napisałam w poprzednim poście, ale o robótkach wspomniałam tam zaledwie, a się działo się w końcu całkiem sporo.
Ostatni sweterek (double knitting) dał moim rękom w kość i konieczna była choć mała przerwa. Za każdym razem, kiedy wyjdę na robótkową prostą, obiecuję sobie nie zaczynać nic nowego, zanim nie skończę poprzedniego – ewentualnie mieć pod ręką jedynie coś bezmyślnego, jeśli ta pierwsza rzecz wymaga skupienia lub jest niewygodna w transporcie. Coś na drogę, na grilla itp.
Ale na postanowieniach przeważnie się kończy, choć próbuję naginać rzeczywistość do tych założeń 😉
Minęło kilka dni i ni stąd ni zowąd znowu trzy pary drutów dostały zajęcie:
Wyzwanie chustowe
Zorganizowała je Arohaknits i polegało ono na tym, że przez 5 dni uczestnicy otrzymywali przepis na mini chustę.
Każda z nich o innej konstrukcji, większość oparta na powtórzeniu 2 rzędów i założeniu, że robimy maksymalnie pół godziny.
Zadanie wykonałam, bawiłam się świetnie, a pomysły na nowe chusty czekają na realizację.
Test wzoru na chustę dla Hani Maciejewskiej
Po każdym teście obiecuję sobie, że zanim wezmę udział w następnym, zrobię najpierw jakiś swój, ale to jest jak narkotyk. Musiałabym chyba się wyłączyć z internetu, żeby po prostu o nowych testach nie wiedzieć… Bo to, co wymaga testowania akurat wtedy kiedy ja mam czas, jest obłędne, przepiękne, po prostu must have. Poza tym te testy to naprawdę ogromna frajda.
Tym razem powstała chusta przecudnej urody, dzięki której zagospodarowałam część zapasów i na którą nie mogę się napatrzeć.
Przygotuję dla niej osobny wpis, a ponieważ nie jestem pewna czy można już ją pokazać, dziś tylko zajawka.
Wymiankowy sweterek
Ma on karczek w listki, a resztę ma mieć gładką. Listki mają też być na rękawach. Dalej to robótka podróżna – czyli gładko.
Karczek zrobiłam przed wyjazdem, żeby w drodze już tylko „machać”.
Z reguły robię swetry od góry i bezszwowo. Od pewnego czasu mam też taki system, że wyrabiam do końca motek po oddzieleniu rękawów, a potem przeskakuję na rękawy. Ma to dwie zalety – po pierwsze w momencie skończenia tułowia rękawy już są (a wiadomo, że robienie rękawów jest najgorsze), po drugie w razie jakby coś z nimi było nie tak, nie trzeba pruć całego swetra, a tylko ten kawałek, na który starczyło motka.
Tym razem tak właśnie było. Okazało się, że włóczka, z której robię sweterek (Alize Diva), przez swój mocny skręt daje całkiem elastyczną dzianinę. Przez to rękaw miał zadatki na bycie za wąskim… Dodatkowo sposób robienia całości – z okrągłym karczkiem – nie do końca daje się zmierzyć na początkowym etapie i w miarę przybywania dołu miałam wrażenie, że jego z kolei jest za dużo…
Przyszła nosicielka na drugim końcu Polski, rękawy woli raczej luźniejsze, więc ja wolałam nie ryzykować. Wcisnęłam robótkowy backspace do karczka (czyt. prucie) 😉
Na chwilę obecną, odrobiłam pierwszy motek i mam więcej niż pół rękawa.
Przy rękawie załatwiłam parę całkiem nowych drutów – ułamała mi się żyłka. Skleiłam, ale jakoś nie mam odwagi nimi manewrować na tak wąskim obszarze (robię magic loop’em więc przeciąganie drutu w tą i z powrotem). Wzięłam stare, zwykłe i o dziwo – całkiem nieźle sobie radzą – mimo dość sztywnej żyłki mają bowiem zgiętą końcówkę – to przy magic loop-ie okazuje się wybawieniem.
A na to będzie wymieniony ten sweterek – tęczowa bransoletka, którą już dumnie noszę, więc motywacja większa.
Zdjęcie przeniesie na stronę autorki – zajrzyj, bo warto
Ale wakacje to góry – dzierganie i czytanie – zatem na Kindlu
Bezcenny Zygmunta Miłoszewskiego
Przeczytałam wszystkie jego wcześniejsze powieści – każda kolejna podobała mi się bardziej.
Tym razem jest to coś zupełnie innego – powiem szczerze, że czyta mi się to tak samo, jak Millenium czy Dana Browna.
Zaczęłam czytać w pociągu i blisko 3 godziny bez miejsca siedzącego minęło w miarę bezboleśnie 😉
Historia też klimatach brownowskich – dzieła sztuki, wielopoziomowa intryga kilku wywiadów, zamieszane rządy i czwórka ludzi – każdy z innej bajki, wciągnięci w mocno szemraną sprawę.
Urzędniczka ministerstwa odpowiedzialna za odzyskiwanie dzieł sztuki otrzymuje wiadomość, gdzie znajduje się obraz, który jest jej prywatną obsesją. Dowiaduje się też, że jego odzyskanie drogą oficjalną jest niemożliwe, ale rząd pomoże jej to zrobić.
Do pomocy dostaje marszanda, emerytowanego agenta tajnych służb oraz złodziejkę dzieł sztuki. Okazuje się jednak, że to dużo grubsza sprawa i rządy kilku państw mają interes w tym, żeby nie ujrzała ona światła dziennego…
Groźba tego, że trafią do więzienia chwilami wydaje się wybawieniem…
Jestem w połowie i nie mogę się doczekać ciągu dalszego.